Autor, adresaci i czas powstania. Z siedmiu listów tzw. katolickich (powszechnych) dwa noszą w nagłówku imię autora: „Piotr, apostoł Jezusa Chrystusa” (1 P 1,1) i „Szymon Piotr, sługa i apostoł Jezusa Chrystusa” (2 P 1,1). Pierwszy list został uznany przez Kościół od początku za list Piotrowy. Apostoł pisze go z Rzymu (Babilon), gdzie znajduje się ze swoim „synem” Markiem (5,13). List adresuje do chrześcijan żyjących w diasporze w Azji Mniejszej, raczej nawróconych z pogan. Adresuje go – rzecz jasna – i do nas, wiecznych „wędrowców rozproszonych”, bo czy my także nie jesteśmy w diasporze?
Jednak tekst grecki listu jest zbyt poprawny jak na rybaka galilejskiego, więc apostoł sam wymienia imię swego sekretarza, Sylwana (5,12), który mógł dokonać ostatecznej redakcji listu już po śmierci Piotra. Ale może to być równie dobrze dzieło innych uczniów św. Piotra, przypadające na lata 70–80.
Treść orędzie listu. Po co pisze apostoł? Aby podtrzymać chwiejącą się – w obliczu trudności wewnętrznych i zewnętrznych – wiarę chrześcijan żyjących w drugiej połowie I wieku. Bo tylko nasza fantazja, nacechowana zazdrością i samousprawiedliwianiem się, podsuwa nam myśl, że nasi bracia w wierze żyjący w I wieku byli tacy stali, nieugięci, godni podziwu. Naprawdę jednak byli to ludzie takiej samej kruchości jak nasza, a by się o tym przekonać, wystarczy wczytać się uważnie w jego listy.
Te trudności nie musiały być wielkimi, oficjalnymi prześladowaniami ze strony cesarza Nerona i innych. Wróg jest i mógł być bliższy i mniejszy: przykrości codzienne, prywatne krzywdy i krzywdki, nienawiść i zazdrość braci, groźby i oszczerstwa. Niejeden z nas, świeckich czy duchownych chrześcijan, może się tu rozpoznać jako ofiara lub... sprawca. Powód tych małych prześladowań był także bardzo dzisiejszy, nasz, odwieczny: chrześcijanie, do których pisał św. Piotr, byli inni niż my. „Dlatego dziwią się, że już nie biegniecie razem z nimi do tego potoku rozwiązłości, i znieważają was” (4,4). Biada odmieńcom! Ale czy człowiek, który dostąpił łaski od Boga, nie może być inny jako ten, kto został „pokropiony krwią Jezusa Chrystusa” (1,2)? Dlatego niektórzy egzegeci twierdzą, że autor przybrał po prostu w szatę listowną tekst liturgii chrztu.
Chrześcijanie są więc inni. Niepokoją, drażnią. Są jak „przybysze i wędrowcy” (2,11). Łaska Boża uczyniła z nich bowiem „dom duchowy, kapłaństwo święte” (2,5). Odtąd ich życie to oczekiwanie na powrót Pana: „Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa; On wedle swego wielkiego miłosierdzia zrodził nas na nowo ku żywej nadziei przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa dla dziedzictwa niezniszczalnego…” (1,3–4). Jednocześnie żyją na tym świecie, pracują, zachowują pełną solidarność z braćmi w wierze.
Oto typowy paradoks chrześcijanina: być na świecie, służyć mu, a równocześnie być w drodze do niebiańskiej ojczyzny. Kochać ten świat, a równocześnie cierpieć na nim (5,9), tak jak cierpiał Chrystus – wzór ochrzczonego (2,20n.; 4,14), tęsknie oczekiwać bliskiego „kresu wszystkiego” i objawienia Jego chwały (4,7; por. 5,1).
Kochać świat, jak go Chrystus ukochał. Bo gdy potop spadł na ziemię, Noe sam – z nielicznymi – został uratowany. Inaczej Jezus – poucza św. Piotr: ratuje się nie sam, lecz solidarny z całą ludzkością, rzuca się w wody śmierci, aby pociągnąć z sobą nas wszystkich (por. 3,18–21). Kocha więc cały świat, bo Bóg pragnie zbawienia i pogan, i wszystkich grzeszników. Dlatego była im „zwiastowana Dobra Nowina, aby osądzeni zostali po ludzku w ciele, a żyli po Bożemu w Duchu” (4,6; por. 2 P 3,9), zanim nastąpi kres wszystkiego.
Konkludując, można powiedzieć, że autor zachęca chrześcijan, by odważnie, z wiarą znosili cierpienia, które są ich udziałem na świecie, ponieważ Bóg wszelkiej łaski ma moc ustrzec ich przed złem i doprowadzić do „swej wiecznej chwały w Chrystusie” (5,10).
ks. Michał Czajkowski